Wywiad z Krystyną Guzik: Rekordzista olimpijska – duma Polski

08 maj / Motywacja

W Dusznikach-Zdroju na Mistrzostwa Polski Seniorów zdobyła Pani 20. tytuł mistrzyni Polski w karierze. Na Pani koncie jest także 15 srebrnych medali i 2 brązowe. Jest Pani biathlonistką, która najczęściej w historii mistrzostw naszego kraju stawała na podium. Jakie to uczucie?

Krystyna Guzik: Szczerze mówiąc, to ja już nie liczę tych wszystkich medali, bo te medale są z zimy. A mam też mnóstwo medali z zawodów latem. I również z juniorskich. Także dokładnie nie jestem w stanie ich sama zliczyć. Cieszę się, że praktycznie na każdych mistrzostwach Polski mogłam wygrać medal. Nie pamiętam  mistrzostw kraju, w których bym startowała, a z których bym wracała bez medalu. Nawet po przerwie czy kontuzjach zawsze udawało mi się stanąć na podium.

Ten Pani jubileuszowy wyczyn jest tym bardziej godny pochwały, że po powrocie z igrzysk w Pjong Chang zmagała się Pani z chorobą, która wykluczyła Panią ze startów w trzech ostatnich weekendach Pucharu Świata. Jednak nie przeszkodziło to Pani być najlepszą.

KG: To były dla mnie jedne z cięższych Mistrzostw Polski, bo po igrzyskach olimpijskich miałam 3-tygodniową przerwę spowodowaną chorobą. Początkowo myślałam, że szybciej przejdzie mi samo, ale skończyło się na antybiotyku. Na start w Mistrzostwach Polski zdecydowałam się tylko dlatego, że przede mną na końcu sezonu były Wojskowe Mistrzostwa Świata w austriackim Hochfilzen. Tak czy siak musiałam zrobić szybki trening przed tymi zawodami i uznałam, że najlepiej będzie wystartować w Mistrzostwach Polski, bo tu na Podhalu nie było już trasy biegowej. Jedyna, jaka była, to ta obok Term Chochołowskich, ale bez możliwości wykonania treningu ze strzelaniem.

A czy spodziewała się Pani takiego wyniku? Że będzie ten złoty medal?

KG: Raczej nie… Nie spodziewałam się tego. Ale wiedziałam, że aby liczyć się w stawce, musiałam dobrze strzelać. I wiedziałam też, że jeżeli dam z siebie wszystko, jeśli pobiegnę tak, jak przeważnie, to będzie dobrze. W momencie, gdy mam jakąś kontuzję lub jestem po chorobie, to te moje biegi inaczej wyglądają, biegnę siłą woli – wiedząc, że nie jestem przygotowana, staram się od samego początku pracować ze wszystkich sił. Bo wiem, że mogę spodziewać się tego, że zabraknie mi ich na dystansie… ale też tego, że może jednak wystarczy. Dość dobrze tam pobiegłam, chociaż spodziewałam się gorszego występu podczas tych Mistrzostw Polski.

Igrzyska w  Pjong Chang były dla Pani czwartymi w karierze. To dzięki nim zyskała Pani tytuł olimpijskiej rekordzistki – jako pierwsza biathlonistka w historii igrzysk ma Pani na koncie udział w aż dwudziestu biegach. Czy mogłaby Pani opowiedzieć o tych zawodach?

KG: Czwarte moje igrzyska. Troszeczkę jestem zawiedziona, że wyniki były takie jak były, bo byłam przygotowana na dużo lepsze starty. Może popełniliśmy błąd, że przed igrzyskami miałam za długą przerwę w startach. Ale duże znaczenie mógł mieć też wcześniejszy sezon, gdzie nie miałam przygotowań, bo  wracałam po poważnej kontuzji barku. I tym samym zaczynać praktycznie od zera, jeśli chodzi o mięśnie i siłę mięśniową. Takie kontuzje wykluczają na bardzo długo. Szkoda, że nie wyszło mi to strzelanie, bo przy dobrym strzelaniu miałabym szansę na miejsce w pierwszej dziesiątce. Jeżeli chodzi o bieg sprinterski i bieg na dochodzenie, to tutaj już nie ode mnie zależały te nasze wyniki. Nie mamy jeszcze tak dobrego sprzętu, żeby startować w takich warunkach, przy takich temperaturach, jakie tam panowały. W kolejnych biegach było już sto razy lepiej, ale to było zasługą tego, że mieliśmy lepsze możliwości do smarowania, bo temperatura była już inna. Jestem zadowolona ze swojego występu podczas sztafety. Wiele osób liczyło na to, że skończymy ten bieg z medalem. Szkoda, bo niewiele brakowało. Ale taki jest sport.

Na Igrzyskach wystąpił również Pani mąż, Grzegorz Guzik, też biathlonista. Podczas MP w Dusznikach zdobyli Państwo złote medale. Czy takie wspólne starty na tych samych zawodach są motywujące czy stresujące?

KG: Myślę, że bardziej motywujące! Grzesiu już od kilku lat jest najlepszym zawodnikiem, najlepszym seniorem w Polsce. I również tych medali ma bardzo dużo. Widać u niego progres przede wszystkim na arenie międzynarodowej. Szkoda, że w pucharach świata, to strzelanie jeszcze mu nie wychodzi tak, jak powinno. Bo gdyby celniej strzelał podczas tych startów to myślę, że mógłby osiągać dużo lepsze wyniki. Jeżeli chodzi o Igrzyska Olimpijskie, to jego starty były bardzo dobre, biorąc pod uwagę to, jak wyglądały jego przygotowania – zajął 33. miejsce w biegu indywidualnym. Kadra męska nie ma takich przygotowań jak kobiety. Mężczyźni mają sto dni obozowych w ciągu roku. A wiadomo, że w Polsce nie ma zbyt dobrych warunków. Nie ma takiej możliwości, żeby osiągał lepsze wyniki przy takich przygotowaniach, jakie ma w tej chwili.

Pierwszy wspólny Państwa sezon w Soczi, wtedy jeszcze jako narzeczeństwo, określa Pani jako najlepszy w swojej karierze. Czy w takim razie można pokusić się w Państwa przypadku o stwierdzenie, że miłość uskrzydla?

KG: (śmiech) Myślę, że tak. Miłość uskrzydla i to sprawdziło się nie tylko w moim przypadku. Wiele par biathlonowych może to potwierdzić i wiele osób, które mają możliwość wspólnego startowania, dzielenia tej samej pasji. To bardzo pomaga. Przede wszystkim jeśli są długie i dalekie wyjazdy, to fajnie jest być razem na takim wyjeździe, bo po prostu zawsze dobrze jest mieć kogoś bliskiego obok siebie. Ten sezon, kiedy pracowaliśmy razem, dokładnie 3 lata temu, skończyłam w ogólnej punktacji świata na 10. miejscu, miałam bardzo dobre biegi i kilka razy stawałam na podium. I kiedy razem przygotowywaliśmy się, wyjeżdżaliśmy na zgrupowania, od razu było widać u mnie progres oraz że trenowanie jest dla mnie przyjemniejsze. Z kolei następne sezony praktycznie się mijaliśmy, bo wcześniej ja nie byłam w reprezentacji, a Grzegorz jeździł w pierwszej reprezentacji i trenowaliśmy osobno. Były takie momenty, że ja wracałam do domu, Grzegorz wyjeżdżał na zgrupowanie i odwrotnie. I tak cały czas się mijaliśmy, to jest bardzo uciążliwe.

A czy mogłaby Pani opowiedzieć jak to wszystko się zaczęło? Pani przygoda ze sportem. Skąd taki pomysł na życie? I dyscyplina?

KG: Moja kariera zaczęła się dość późno, bo w 7.–8. klasie podstawówki. Trener Tadeusz Jankowski, który jako pierwszy zaczął prowadzić w Polsce biathlon kobiecy, szukał zawodniczek do szkolenia i wpadł na pomysł, żeby pojeździć po szkołach na Podhalu. Między innymi trafił do Szkoły Podstawowej Nr 1 w Czerwiennem, do której ja chodziłam. Przywiózł automaty, przyjechał z wiatrówkami i rozłożył się z tym sprzętem za budynkiem szkoły. Można było na przerwie postrzelać, a on patrzył z boku i wyłapywał zawodników, którzy mają do tego smykałkę. Po konsultacjach z naszym wuefistą rozpoczęły się treningi. Trener zabierał nas też na biegi przełajowe, biegi uliczne, przeróżne starty, ligi szkolne i międzyszkolne (z których wiele wygrałam). Ja dołączyłam do nich zimą. Po tygodniu trener wziął mnie do Kościeliska na zwody, tam strzelałam już z prawdziwej broni i zajęłam, o ile dobrze pamiętam, 3. miejsce. Później pojechałam na Biegowe mistrzostwa Polski, gdzie też byłam trzecia. Można powiedzieć, że jakoś tak od razu miałam smykałkę do biegania i strzelania. Praktycznie każdą dyscyplinę sportu uprawiałam od dziecka i myślę, że to zaowocowało tym, że szybko się wdrożyłam w  treningi. Szybko zaczęłam osiągać dobre wyniki. Później namawiano mnie, żebym poszła do Szkoły Mistrzostwa Sportowego w Zakopanem – dałam się namówić i od tamtego momentu zaczęłam profesjonalnie trenować. Tak to się zaczęło.

Które zawody, start w swojej karierze uważa Pani za najważniejsze?

KG: Najważniejsze zawody to, oczywiście, igrzyska olimpijskie. Dla mnie największym przeżyciem był start podczas moich pierwszych igrzysk olimpijskich w Turynie w 2006 roku, kiedy jechałam jeszcze jako niedoświadczona zawodniczka. Wtedy zajęłam piąte miejsce. To było niesamowite przeżycie w ogóle być na tych igrzyskach, a dodatkowo jeszcze osiągnąć taki wspaniały wynik. Drugim takim ważnym był bieg podczas mistrzostw świata w Nove Mesto, gdzie zdobyłam srebrny medal, w końcu podczas zimowych mistrzostw! Miałam wiele złotych medali ze startów latem na nartorolkach, rywalizując z tymi samymi zawodnikami, co w zimie. W okresie letnim potrafiłam zdobyć medal, a zimą było ciężko. Wiadomo, że jest różnica pomiędzy nartami i nartorolkami. Zimą my odstajemy od reszty świata, jeśli chodzi o sprzęt. Cenny był dla mnie również bieg podczas Mistrzostw Europy w Dusznikach-Zdroju, bo to był start w Polsce, przy dopingu naszych kibiców. Miałam tam możliwość wystartowania z moim mężem, Grzegorzem, i zdobyliśmy wtedy brązowy medal. To było naprawdę niesamowite przeżycie – czuć ten klimat.

Niedawno pojawiły się doniesienia, że chce Pani zakończyć sportową karierę – czy to prawda?

KG: Myślałam o zakończeniu sportowej kariery. Ale podejrzewam, że jeżeli ja ją zakończę, to i Grzegorz też. A to jeszcze nie ten czas. Ja też nie czuję, że już nic ze mnie się nie wydusi. Myślę, że stać mnie jeszcze będzie na dobre wyniki. Spróbuje i zobaczę, jak się wszystko ułoży. Teraz organizują szkolenie, dowiemy się, kto będzie naszym trenerem. Jeśli będzie fajna grupa i przygotowania, to jeszcze nie czas, żeby kończyć karierę….

Co mogłaby Pani powiedzieć tym, którzy dopiero zaczynają swoja przygodę z aktywnością fizyczną? By zmotywować do działania.

KG: Naprawdę warto uprawiać jakąkolwiek dyscyplinę sportu. Ja gdybym mogłam cofnąć czas i miała wybór, czy rozpocząć karierę sportową, bez wahania bym się zgodziła. Nie zastanawiałabym się, od razu wkroczyłabym na tę samą drogę, która wybrałam. Sport jest naprawdę niesamowity! Owszem jest wymagający, bo jest wiele trudnych momentów. To ciężka praca i trzeba pracować praktycznie cały czas, bo sportowcem jest się tak naprawdę 24 godziny na dobę. Ale potem przychodzi taki moment, że staje się na podium i słyszy Mazurka Dąbrowskiego, widzi się medal, to wszystko wynagradza, dla takich chwil warto.

Dziękujemy za rozmowę. Trzymamy kciuki za dalsze sukcesy!