Wywiad z Wojciechem Makowskim: Widzieć czy nie widzieć

04 luty / Motywacja

„Mało kto chce mi wierzyć, że można być zadowolonym ze swojego życia, niewidomym człowiekiem. Co więcej, zdarza się, że widzę wręcz plusy w tym, że nie widzę (…)” – możemy przeczytać na Twoim oficjalnym profilu na Facebooku. Zdradzisz nam te plusy?

Wojciech Makowski: Te plusy wynikają przede wszystkim z tego, że jako osoba niewidoma nie muszę patrzeć na wszystko, co się wokół dzieje. Omija mnie sporo nieprzyjemnych obrazków, które mogą negatywnie wpływać na ludzi. Na przykład widok niezadowolonych osób, które są wściekłe, że musiały się podnieść z łóżka, muszą wyjść z domu i pójść do pracy. Do tego dookoła nas jest pełno bannerów, reklam, wszystko świeci, strzela po oczach mnóstwem impulsów świetlnych. Mówi się, że 70% tego, co człowiek ogólnie odbiera, to są bodźce wzrokowe i one mogą naprawdę rozpraszać, wprawiać w niepokój, zakłopotanie, niezadowolenie. Ja tego nie widzę i uważam to za jedną z przyczyn, dla których jestem o wiele spokojniejszym człowiekiem niż większość społeczeństwa. Mam swój własny przejrzysty świat, który oglądam w swoich własnych, wydaje mi się, że lepszych, barwach. Jest mi z tym naprawdę dobrze.

To wszystko zawarłem w moim utworze, bo oprócz pływania, zajmuję się też rapem. Na moim kanale na YouTube wisi mój ostatni klip „Widzieć czy nie widzieć”. Każdy może sobie go posłuchać i stwierdzić, czy lepiej jest widzieć czy nie widzieć. Zachęcam do przesłuchania całej mojej najnowszej płyty „Na węch”, na niej jest ten numer, jest też kilka innych kawałków. Zareklamuję się przy okazji (śmiech). Wersję fizyczną można nabyć przez stronę: www.nawech.pl Myślę, że warto posłuchać, ocenić z innej perspektywy, może kogoś zaciekawi.

1

Swoją przygodę z pływaniem rozpocząłeś jeszcze w dzieciństwie. Od początku wiązałeś swoją przyszłość z tą dyscypliną? Dlaczego zdecydowałeś się na sport?

WM: Tę decyzję podjęli moi rodzice. To naturalne, że to właśnie oni w dzieciństwie decydują o przyszłości swojego dziecka. U mnie w domu panowało przekonanie, że niepełnosprawność to dodatek, natomiast będę robił to, co moi pełnosprawni rówieśnicy. Jako że mój brat i tata byli pływakami, to też zostałem w to zaangażowany. Rodzice zaprowadzili mnie na naukę pływania jak miałem 8 lat. Wtedy nie planowałem uprawiać tego sportu wyczynowo w przyszłości. Miałem nawet dłuższą przerwę. Z basenem rozstałem się na 5 lat. Ten czas zainwestowałem w siłownię, trenowałem 3, 4 razy w tygodniu z trenerem personalnym i dodatkowo z moim nauczycielem WF-u. To oni tę pasję do sportów siłowych gdzieś we mnie zapalili. Dzięki temu wiem, że jak skończę pływać, to na pewno wrócę na siłownię, bo nie wyobrażam sobie życia bez ruchu. To byłby dla mnie dramat, lepiej chyba w ogóle już nie żyć (śmiech).

Nauczyłeś się pływać mniej więcej w tym samym okresie, gdy straciłeś wzrok. Czy byłeś rozczarowany, że tak się stało?

WM: W żadnym wypadku nie byłem rozczarowany. W zasadzie przyjąłem to zupełnie naturalnie, bo urodziłem się już z dużą wadą i nie korzystałem z wzroku na tyle, by się do niego przyzwyczaić. Mogłem odróżnić chodnik od trawnika czy rozpoznać kształty, na przykład byłem w stanie zobaczyć człowieka, ale nie mogłem zobaczyć szczegółów jego twarzy albo widziałem kolor włosów, lecz nie widziałem już, czy ma duży nos czy nie. Wszystko było takie mniej więcej. Starta tych „resztek wzroku” nie była dla mnie dotkliwa. Szczególnie, że rodzice dbali o to, żebym miał alternatywy, mógł korzystać z życia, niekoniecznie opierając się na wzroku. Jedyne, z czego musiałem zrezygnować, to jazda na rowerze. To, że odróżniałem chodnik od ulicy pozwalało mi trochę pojeździć do czasu, kiedy znalazłem się w rowie, a później wjechałem w jakiś samochód. Zorientowałem się, że jest chyba faktycznie gorzej niż było. Wtedy przerzuciłem się na inne zainteresowania: klocki lego, słuchanie muzyki, tak właśnie trafiłem na rap, który jest we mnie po dzień dzisiejszy. Myślę, że podstawą było znalezienie alternatyw przyjemności, tak żeby nie żałować tych, które utraciłem.

Lista Twoich osiągnięć jest długa. Pierwszy poważny sukces odniosłeś w 2014 roku na mistrzostwach Europy – brąz stylem dowolnym na dystansie 100 m. Później były nie mniejsze: srebro z igrzysk w Rio, złoto w Meksyku. Z którego z osiągnięć jesteś najbardziej dumny?

WM: Każdy medal z osobna jest dla mnie ważny. Nigdy nie jadę na zawody z myślą, że z nich coś przywiozę. Jeżeli miałbym patrzeć według ważności i na logikę, to najważniejszy byłby dla mnie medal z igrzysk, srebro z Rio na setkę grzbietem. Przyniósł mi najwięcej splendoru, zainteresowania i taki krążek jest najbardziej doceniany w środowisku. Zawsze powtarzam jednak, że nie chcę w żaden sposób dyskryminować moich medali. Były okupione ciężką pracą fizyczną i wysiłkiem psychicznym. Wszystkie mają jakąś cząstkę mnie, pracy mojej i wielu innych osób. Te dobre rezultaty nie są tylko zasługą mnie jako zawodnika, ale i trenerów, dostosowania się do mojego trybu życia mojej narzeczonej, wsparcia rodziny i przyjaciół.

2

Jak wyglądają zawody pływackie niewidomych od strony technicznej?

WM: Zazwyczaj nie są to zawody jedynie osób niewidomych, organizowane są mistrzostwa świata, Polski czy igrzyska generalnie osób niepełnosprawnych. Sportowcy niepełnosprawni są podzieleni na 14 kategorii, żeby uniknąć sytuacji, kiedy na przykład niewidomy rywalizuje z kimś, kto jeździ na wózku. To zwyczajnie nie byłoby sprawiedliwe. W pływaniu mamy 10 kategorii ruchowych – od najniższej, czyli osób które jeżdżą na wózkach do kategorii najwyższej, czyli tych, którzy mają problemy z jedną nogą, stawem skokowym, ale są bardzo mobilni. Do tego dochodzi jedna grupa sportowców całkowicie niewidomych, w której ja rywalizuje, oraz dwie grupy niedowidzących w zależności od stopnia. W zawodach bierze także udział grupa osób z niepełnosprawnościami intelektualnymi. Co daje 14 klas, a tym samym 14 rywalizacji i 14 kompletów medali.

Rywalizacja osób niepełnosprawnych od pełnosprawnych różni się również od strony technicznej. Potrzebujemy nieco większego zaangażowania trenerów – osoba niewidoma nie jest w stanie sama podejść do słupka czy po wyjściu z wody przejść do szatni. Ktoś cały czas musi być obok, również kiedy płyniemy. Jest taki jeden newralgiczny element samego wyścigu. My na to mówimy żargonowo: pukanie. Zawodnik niewidomy nie widzi momentu, kiedy zbliża się do ściany. Żeby się nie uszkodził, uderzając w nią, po obu stronach basenu stoją trenerzy, którzy dotykają go tyczką w plecy lub w ramię, dając w ten sposób sygnał, że to czas na nawrót lub finisz.

Sportowiec, który ma funkcjonalne ubytki, z przyczyn od niego niezależnych, nie jest w stanie osiągnąć takiego samego czasu jak osoba w pełni sprawna. Niewidomy pływak ma problem, żeby zachować prostą linię w wodzie. Stąd też żeby nie płynąć zygzakiem, może zbliżać się do jednej lub drugiej liny, żeby kontrolować ją ręką. Jest to element, na którym trzeba się mocno skupiać podczas startu, co niestety wpływa na prędkość. To prawda, że nasze czasy są słabsze, ale nie oznacza to, że wkładamy mniej wysiłku w trening.

Pływanie to jednak nie jedyna Twoja pasja. Rapujesz. Niedawno wydałeś płytę „Na węch”. Przed wyjazdem do Rio nagrałeś piosenkę „Igrzysk czas”, w teledysku wystąpili Twoi koledzy z paraolimpijskiej kadry. Skąd taki pomysł?

WM: Miałem chyba 11 lub 12 lat, kiedy stwierdziłem, że chciałbym rapować. Zacząłem tworzyć pierwsze teksty i tak jest do dziś. Wyjazd na igrzyska był dla mnie ogromną sprawą. Z racji tego doszedłem do wniosku, że chciałbym go jakoś przypieczętować, uczcić. Tak powstał pomysł na stworzenie utworu, który by dodatkowo przybliżył, jak taka sportowa impreza wygląda, może też przyczynił się do promocji samego wydarzenia. Teledysk to była dość skomplikowana akcja logistyczna. Klip organizował mój znajomy, który musiał pojeździć po zawodnikach. Większość z nich była na zgrupowaniach, obozach przygotowawczych. Mniej więcej 3 tygodnie przed igrzyskami dostałem skończoną wersję utworu. Krótko mówiąc, po prostu miałem tzw. fazę, że robię numer i robię klip – to właściwe są całe okoliczności jego powstania. Wiem, że to świetna pamiątka.
 


Śpiewasz: „Każdy skok do wody jest skokiem w przyszłość. (...) Innej drogi nie ma. Rezygnacja? Z nią jest jak z moim wzrokiem. Nie istnieje”. Przemawia przez Ciebie determinacja – to Twój klucz do sukcesu w sporcie i w życiu?

WM: Na pewno tak. W każdym sporcie determinacja to podstawa. Jest potrzebna, by podnosić się codziennie rano i na przykład dwa razy dziennie wskakiwać do wody. Determinacja wynika z chęci. Jeśli wiemy, że chcemy w przyszłości pojechać na zawody i wykręcić fajny wynik lub nawet gdy robimy to dla siebie, mamy potrzebę podniesienia więcej czy pobiec szybciej, to musimy być zdeterminowani. To dotyczy zarówno sportu wyczynowego, jak i amatorskiego.

Niepełnosprawność narzuca pewne ograniczenia czy jest tylko pewnego rodzaju wymówką – jak uważasz?

WM: W żadnym wypadku nie powinna być wymówką, bo wymówka zawsze się znajdzie, czy się jest pełnosprawnym czy niepełnosprawnym. Niepełnosprawność to ograniczenia, ale te przeszkody są po to, żeby sobie z nimi radzić. Ograniczenia mają też osoby pełnosprawne i na co dzień również muszą sobie z nimi radzić. Wszyscy mamy taką samą, równą sytuację. Na przykład osoba pełnosprawna, która widzi, ma lęk wysokości, ja go zwyczajnie nie mam, bo nie widzę. Mam za to innego rodzaju ograniczenia, z którymi też muszę sobie radzić. Czasem to kosztuje sporo wysiłku. Jak trafiam na jakieś nietypowe skrzyżowanie, musze nauczyć się po nim poruszać. Każdy rzuci sobie okiem i wie już, jak przejść. Ja muszę poświecić trochę czasu, zapisać sobie w głowie jego rozkład i wygląd. Jest to momentami trochę kłopotliwe, irytujące. Jednak mam takie założenie, że albo sobie z czymś poradzę albo sobie nie poradzę. Mam wybór, chyba lepiej się trochę przyłożyć, postarać i jednak sobie z tym poradzić ostatecznie.

„Medal dedykuję wszystkim ludziom, którzy uważają, że ich życie jest do bani. Ze mną też tak było, dopóki nie pojawił się sport, który wszystko odmienił” – skwitowałeś, gdy w Rio wywalczyłeś srebro. Co mógłbyś powiedzieć tym, którzy ciągle się poddają?

WM: Myślę, że to jest kwestia tego, żeby znaleźć sobie zajęcie, które nam sprawi ewidentnie frajdę. Tutaj nie musi chodzić konkretnie o sport. Podstawą jest mieć cel! Jeżeli żyjemy tylko po to, żeby wstać, pójść do pracy i z niej wrócić, położyć się spać i kolejnego dnia powtórzyć ten schemat, to jest tak naprawdę, marnowanie siebie i tego, co można w życiu robić. Jest tyle zajęć, masę aktywności, że każdy powinien znaleźć to coś, co go pociąga. Realizowanie celu męczy, dlatego trzeba mieć taką pasję, która sprawi, że pokona zmęczenie. Ja mam mnóstwo przyjemności z tego, że raz do roku pojadę na zawody rangi mistrzowskiej. Nie przeszkadza mi, że przez cały rok, dzień w dzień musze chodzić na treningi i się męczyć. Wiadomo, gorsze momenty ma każdy. Raz mi się bardziej chce, wychodzę zadowolony, innym razem wkurzony, bo jestem wykończony. Kryzys w końcu minie i wiem, że warto przeczekać kilka dni aż poprawi mi się humor czy forma. W końcu robię to po to, by na koniec być zadowolonym z siebie.

Początek roku to zwykle czas podsumowań. Gdybyś miał wybrać najważniejsze wydarzenie z Twojego życia z 2017 roku to było by to…

WM: W każdym roku są chyba takie punkty zwrotne. W zeszłym były to dla mnie mistrzostwa Europy w Dublinie. Pojechałem tam bez większych oczekiwań, bo to był dość trudny rok, a przywiozłem stamtąd 3 medale: dwa srebra i jeden brąz. Później przeszedłem zmianę trenera, od października współpracuję z Kacprem Rodziewiczem, i miejsca treningowego – to był taki punkt zwrotny. Nie było to łatwe. Myślę, że każdy potrzebuję zmiany po wielu latach robienia czegoś w podobny sposób, w tym samym miejscu.

Jeśli chodzi o ten rok, to szykujemy się do mistrzostw świata, które zaplanowane są na przełom lipca i sierpnia. Miały się odbyć na Borneo, ale w zeszłym tygodniu pojawiła się informacja, że zostały odwołane, bo Malezja nie zezwala na wjazd obywateli Izraela na swoje tereny ze względu na solidaryzowanie się z Palestyńczykami, i nie zamierza zrobić wyjątku dla parapływaków. Nie jest to do końca komfortowa sytuacja. Polityka nieco pomieszała nam szyki, bo mieliśmy już określone plany przygotowawcze. Szkoda, że odbija się to na sporcie, ale nie mamy na to wpływu. Spokojnie czekamy na ustalenie nowej lokalizacji.

Poza tym we wrześniu czeka mnie mój własny ślub – to też jest chyba istotna sprawa (śmiech). Oboje czekamy i się bardzo cieszymy, ale wiadomo, że przez te ważne mistrzostwa po drodze, moja uwaga się rozkłada i emocje też. Czekam spokojnie na jedno i drugie. I zobaczymy co się wydarzy.

Zdjęcia: Rafał Meszka, metro.gazeta.pl